Drogi pamiętniku… czyli kilka westchnień o powrotach do domu. I o tym, że miłość nie zapomina. 22 października 2023r. Wracam do Zambii. Choć...

DROGI PAMIĘTNIKU...CZYLI KILKA WESTCHNIEŃ O POWROTACH DO DOMU DROGI PAMIĘTNIKU...CZYLI KILKA WESTCHNIEŃ O POWROTACH DO DOMU


Drogi pamiętniku… czyli kilka westchnień o powrotach do domu. I o tym, że miłość nie zapomina.


22 października 2023r.


Wracam do Zambii. Choć może "wracam" to za duże słowo. Lecę w odwiedziny. Lecę żeby zamknąć pewien etap w moim życiu, bo choć minął ponad rok odkąd znów jestem w Polsce, drzwi pt. "Ciloto" nie zostały zamknięte. Ale może nigdy nie będą, może nie mają być zamknięte. Często słyszę od znajomych i rodziny pytania "Znowu chcesz tam wrócić?", "Co takiego jest tam, czego nie ma w Polsce?" „Jak można tęsknić za życiem w afrykańskich slumsach mając wygodne życie w Warszawie?” I nie umiem znaleźć słów, żeby odpowiedzieć, żeby wytłumaczyć. Albo sama do końca nie znam odpowiedzi. Wiem tylko, że moje serce nie zazna spokoju dopóki znów nie stanę w domu dziecka w Ciloto. W moim domu. I czuję, że za kilkadziesiąt godzin wybuchnie mi serce.


23 października 2023r.


Jest normalnie. Tak, jakbym nigdy stąd nie wyjechała. Ksiądz Michał powitał mnie na lotnisku tak miło, że aż ścisnęło mi się serce i poczułam się, jak w domu. Nie wiem co to za stan, o co chodzi, nie mogę znaleźć słów na emocje, które mi towarzyszą. Zadziwiający spokój. Nie nadmierna ekscytacja, nie niedowierzanie, nie emocjonalne rozrzewienie. Po prostu jestem tu znowu, tak jakbym była u siebie, choć zawsze będę "umuzungu" ["biała"]. Dziwne, ale dobre uczucie. Tęskniłam za tym zambijsko-angielskim akcentem, za "ooo", "mmm" i "Hi, how are you" [„Jak się masz?”] na każdym kroku. Za uśmiechniętymi twarzami, czerwonymi flamboyantami, za zapachem. Czekam na księży przy samochodzie pod urzędem imigracyjnym. Słońce delikatnie jeszcze opala mój kark. Przyjemne ciepełko, także w moim sercu. Ktoś sprzedaje plastikowe reklamówki i papier toaletowy na skrzyżowaniu. Ktoś zamiata śmieci z jednego miejsca w drugie, zrobi to dziś wielokrotnie. A ja stoję, jakbym wcale nie była po drugiej stronie równika, jakbym nigdy stąd nie wyjechała, jakby to było moje zwyczajne życie.

(…)

Opuszczamy Lusakę i jedziemy do slumsów Makululu. W głowie scenariusze – jak to będzie gdy przekroczę bramę Ciloto? Co zastanę na miejscu? Tyle rzeczy się przecież zmieniło, nic nie będzie już takie samo, jak wtedy. Którzy moi chłopcy są jeszcze w domu? Którzy na drugim końcu Zambii? Którzy na ulicy? I nagle słyszę od ks. Michała „a wiesz, że dziś nie ma u nas chłopców? Poszli na 2-dniowe wakacje do domów i wrócą jutro”. Uśmiecham się pod nosem. No nic, czekałam ponad rok, poczekam jeszcze dobę.


25 października 2023r.


Zamiast jednego hucznego powitania, mam 50. Tak hojny jest Pan. Chłopcy nie wiedzieli, że przylatuję, więc gdy wracali z wakacji mieli niespodziankę. Niektórzy krzyczeli już do tych przy bramie z daleka "Ba Sylwia is here!" [Ciocia Sylwia tu jest!]. I następował ten moment, kilka sekund gdy szliśmy ku sobie, i na ich twarzach wybuchał uśmiech. Ten uśmiech, na który czekałam ponad rok i który śnił mi się po nocach. Szczera, dziecięca radość. I niedowierzanie. Niektórzy aż przecierali dłońmi twarze. Te momenty były warte wszystkich pieniędzy, każdego poświęcenia. Ktoś do nich wrócił, ktoś o nich pamięta. A przecież większość z nich została odrzucona przez własnych rodziców… Każde przywitanie jest dla mnie jak powrót do domu. Moje serce powraca do domu z każdym "Ba Sylwia!" Pamiętają. Miłość, którą się daje, nigdy nie zostaje zapomniana.


27 października 2023r.


Po śniadaniu siedzimy pod drzewem mangowca ze starszymi chłopcami. Dojrzeli, wyrośli, niektórzy są już mojego wzrostu. Moje już-nie-dzieci. Tęskniłam za tymi zwyczajnymi momentami. Niespieszne rozmowy, chwytliwe zaczepki aby ich rozśmieszyć. Blessed wciąż nosi klapki Kubota, które dostał na naszej loterii pożegnalnej. James mignął mi w już-nie-moim bordowym polarze, Ronald mówi, że wciąż ma różaniec, który ode mnie dostał. Pytają o byłych wolontariuszy, chcą zobaczyć zdjęcia. Wspominają ich imiona, wspólnie spędzone chwile, pamiętają drobiazgi sprzed trzech lat. Jestem poruszona. Te wszystkie małe-wielkie rzeczy są najlepszą nagrodą, jaką mogłam dostać za niespełna rok spędzony tutaj. Nie wymarzyłabym sobie lepszej, choć nie oczekiwałam żadnej.


28 października 2023r.


Reintegrowani chłopcy prawie codziennie pojawiają się na oratorium, zawsze przychodzą się przywitać, chwilę porozmawiać. Jestem z nich taka dumna, widząc, jak dobrze sobie radzą. Mam konkretne fakty, konkretnych chłopców, którzy jeszcze kilka lat temu spali na ulicy w budce telefonicznej i odurzali się codziennie klejem, później na jakiś czas zamieszkali w naszym domu, a dziś wrócili do tych swoich. Wciąż w slumsach, ale już nie na ulicy. Już nie uciekają, nie palą, chodzą do szkoły, grają w drużynie piłkarskiej, śpiewają w chórach. Wtedy pojawia się w głowie myśl, że Ciloto ma sens.


1 listopada 2023 r.


Misheck znowu oddał mi swoje ciastka, które chłopcy dostają od święta. Mimo mojego wzbraniania się, wiedziałam, że muszę je wziąć. Przyszedł do mnie z poważną miną mówiąc "you choose, drink or bisquits" [Wybierz, sok czy ciastka] i był to dla mnie jeden z największych dowodów miłości, jaki dostałam w życiu.


8 listopada 2023 r.


Ostatnie zakupy na targu. Jutro mój lot. W tłumie dostrzegam znajomą twarz. Nasze spojrzenia krzyżują się i wybucham "That's my boys! That's Ema!" [to moi chłopcy! To Ema!] Czuję jak bije mi serce. Zapamiętam tę minę Emmanuela, był w szoku, na twarzy lekki uśmiech, skrywający jednak tyle smutku i wstydu. Gdy wyjeżdżałam za pierwszym razem, był jeszcze w domu dziecka. Często uciekał. Ulica nie dawała o sobie zapomnieć. Chłopców było z dziesięciu, w różnym wieku, większość z butelkami z klejem w dłoniach. Wśród nich druga znajoma twarz - mały Laston. Zaczynamy rozmawiać, pytam czy mają klej w tych butelkach. Gapie wokół mają niezłe przedstawienie, myśląc sobie, że muzubgu dała się naciągnąć tym małym ulicznym oszustom. Mówią, żebym nie rozmawiała z tymi dziećmi, a do chłopców, żeby przestali mnie nękać. Zaciskam zęby i powstrzymuję łzy. Rozmawiamy, to jedyne, co mogę teraz zrobić. Ten obraz nie daje mi zasnąć. Są i takie historie. Nie wszystkich da się uratować. Ale walczyć trzeba. I wiem, że mieliśmy się dziś spotkać.


9 listopada 2023 r.


Po mszy Steward nieśmiało, z tym swoim rozbrajającym speszony uśmiechem, wcisnął mi w dłonie list na pożegnanie - obrazek Jezusa, który sam namalował. W kilku miejscach napisał z błędem swoje imię i nazwisko. Nie wiem, po ile sprzedaje się dziś obrazy. Ten, jest dla mnie cenniejszy, niż mój ulubiony migdałowiec Van Gogha. Cenniejszy, bo namalowany Miłością.

(…)

Siedzę na lotnisku w Lusacę. Wiadomość od księdza Piotra. „Zawsze masz tu dom. Odpocznij.” Przede mną ponad dwadzieścia godzin w podróży, by raz jeszcze przeżyć piękną melancholię ostatnich dni.


10 stycznia 2024r.


Dwa miesiące temu wróciłam do Polski. Do mojego drugiego domu. Albo do pierwszego. Nie wiem, który jest który, ale wiem, że mam dwa - ten w Polsce i ten w Zambii. Jestem szczęściarą. Doświadczenie wolontariatu zostanie ze mną już na zawsze. Nie wiem, na ile mnie zmieniło, nie wiem na ile potrafię teraz kochać ludzi wokół mnie. Czasem myślę, że tam było łatwiej. Może jestem naiwna, może zbyt idealizuję, może za bardzo oddałam serce i teraz nic już nie zostało? Mimo wszystko, nie żałuję.

Jak patrzymy na kogoś, gdy wiemy, że widzimy go być może ostatni raz? Kogoś, kto jest nam bliski i z kim nie chcemy się rozstawać.

OSTATNIE SPOJRZENIA OSTATNIE SPOJRZENIA


Jak patrzymy na kogoś, gdy wiemy, że widzimy go być może ostatni raz? Kogoś, kto jest nam bliski i z kim nie chcemy się rozstawać.

Wyobraź sobie, że ktoś ciągle woła twoje imię. Trzydzieści, czterdzieści razy, czasem non stop. Ba Sylwia, Ba Sylwia, Ba Sylwia.... igła, kr...

NIKT NIE JEST SAMOTNĄ WYSPĄ NIKT NIE JEST SAMOTNĄ WYSPĄ



Wyobraź sobie, że ktoś ciągle woła twoje imię. Trzydzieści, czterdzieści razy, czasem non stop. Ba Sylwia, Ba Sylwia, Ba Sylwia.... igła, kredki, książka, proszek do prania, podarte spodnie, ból głowy, guz po bójce z kolegą. Jeśli jesteś matką, to dla ciebie nic nowego, chleb powszedni. Dla mnie od początku mojej misji to skok w nieznane, bezsilność i bezradność, z którą muszę się mierzyć. Ale też pojawiające się w sercu uczucie miłości, która pomaga pokonać zmęczenie i niemoc.

Potraficie wyobrazić sobie święta Bożego Narodzenia bez "Last Christmas" George'a Michaela, kolejek w sklepach, przysłowiowych...

NIECODZIENNA CODZIENNOŚĆ NIECODZIENNA CODZIENNOŚĆ


Potraficie wyobrazić sobie święta Bożego Narodzenia bez "Last Christmas" George'a Michaela, kolejek w sklepach, przysłowiowych dwunastu potraw, wszechobecnych migających lampek, reklam, komercji i mikołajów na każdym rogu? Ja już tak. 25 grudnia w Makululu, po ludzku nie różnił się niczym szczególnym od pozostałych dni w roku. Po ludzku, bo wydarzenie narodzin Jezusa przekracza zwyczajność tego świata. Uroczysta Msza Święta, szopka (z palmami) w kościele, "Happy Christmas" rzucane sobie przez ludzi przy powitaniu i tyle, powrót do swoich chatek i codziennych obowiązków. To moje pierwsze takie święta. Bez klimatu "magii świąt". Zamiast śniegu jest upał i deszcz, a zamiast choinek palmy. Nawet nasz wieniec adwentowy w kościele nie przetrwał w ponad 30 stopniowym upale. Chłopcy uczą się śpiewać i grać na trąbkach “Silent night”, a my z Gosią na próżno próbujemy przemycić trochę europejskiej (a może bardziej amerykańskiej?) atmosfery na naszych zajęciach plastycznych. Jednak puszczanie świątecznej playlisty jakoś tutaj nie pasuje. Może to i lepiej. Może dzięki temu prawdziwy sens Świąt nie jest zagłuszany i mamy szansę go dostrzec? 

Moja misja ma obecnie ponad 80 twarzy i nazywa się James, Charles, Steward, Innocent, Prince, Elias, Austin… Czasem jest tajemnicza i niedos...

LEKCJE RADOŚCI LEKCJE RADOŚCI


Moja misja ma obecnie ponad 80 twarzy i nazywa się James, Charles, Steward, Innocent, Prince, Elias, Austin… Czasem jest tajemnicza i niedostępna, czasem roześmiana i wtulona w moje ramiona. Zawsze jest wyzwaniem. 

Mają po 10, 15 lat. Niektórzy nawet mniej. Codziennie uczą mnie funkcjonowania w nowej rzeczywistości. S ą głośni, zbuntowani, b...

MOI NAUCZYCIELE MOI NAUCZYCIELE

Mają po 10, 15 lat. Niektórzy nawet mniej. Codziennie uczą mnie funkcjonowania w nowej rzeczywistości. Są głośni, zbuntowani, biją się i kłócą, ale kradną serce jednym spojrzeniem i uśmiechem. Od rana do wieczora jestem pochłonięta ich sprawami. Moje serce rośnie, gdy mówią do mnie mamo albo, gdy przychodzą się przytulić. Potrafią też dać w kość. W ich pięknych, czarnych oczach widzę tęsknotę i pragnienie miłości, której być może nigdy nie doświadczyli, albo, której obraz został zniekształcony przez brutalne wydarzenia i historie życia. 

Moje pierwsze dwa tygodnie w Afryce. Piękne i za razem trudne. Dużo emocji, od łez wzruszeń po łzy smutku. Od zachwytu i radości, po zaskocz...

UCZĘ SIĘ CHODZIĆ UCZĘ SIĘ CHODZIĆ



Moje pierwsze dwa tygodnie w Afryce. Piękne i za razem trudne. Dużo emocji, od łez wzruszeń po łzy smutku. Od zachwytu i radości, po zaskoczenie i niezrozumienie. Już dziś wiem, że ten rok będzie jednym z najlepszych, ale i najtrudniejszych w moim życiu. 

16 września, lotnisko w Warszawie. Już za chwilę realnie rozpoczynam moją misję, na którą tak długo czekałam. Ale właściwie to ona już s...

W DRODZE W DRODZE


16 września, lotnisko w Warszawie. Już za chwilę realnie rozpoczynam moją misję, na którą tak długo czekałam. Ale właściwie to ona już się rozpoczęła, choć nie wsiadłam nawet jeszcze to samolotu.

Moja misja staje się ofiarą. Zdaję sobie z tego sprawę coraz mocniej z każdym dniem jeszcze tu w Polsce. Myślałam, że będz...

WDZIĘCZNOŚĆ WDZIĘCZNOŚĆ


Moja misja staje się ofiarą. Zdaję sobie z tego sprawę coraz mocniej z każdym dniem jeszcze tu w Polsce. Myślałam, że będzie mi łatwo powiedzieć "do zobaczenia za rok" mojej rodzinie, przyjaciołom, znajomym. Że moje życie tutaj jest trochę jałowe, że nie robię nic, co ma jakiś większy sens. Im bliżej wylotu tym bardziej widzę, jak bardzo się myliłam. Mam dobre życie i wspaniałych ludzi wokół siebie, którzy są dla mnie ważni i dla których ja jestem ważna. Tak często tego nie widzę, nie doceniam. Życie "według ciała" to życie dla siebie. Czym jest więc życie jeśli nie relacjami i byciem razem, byciem dla?